Moja droga w tworzeniu biznesu – cz. II
Wrzesień roku 2017. Wracamy z Chorwacji, z naszych pierwszych, zagranicznych wakacji, na które odkładaliśmy środki długi czas. Wracam z odrobiną obawy – to dla mnie pierwszy miesiąc, w którym jestem „na swoim”. Zastanawiam się, czy będę miał pacjentów/klientów, zastanawiam się, jaką formę działalności wybrać, słowem – typowe rozterki początkującego przedsiębiorcy. Właśnie rozpoczyna się kilkuletni, najbardziej intensywny do tej pory w moim życiu czas. W tym wpisie omówię okres od zakończenia studiów licencjackich (2017 rok) do założenia spółki (przełom 2020/2021). JDG, spółka… a może inna forma? Jak wspomniałem przed chwilą, dużo czasu poświęcałem myśleniu i obliczaniu, jaka forma prowadzenia działalności będzie dla mnie najlepsza. Oczywiście, mógłbym próbować działać w „szarej strefie” ale szczerze mówiąc – nie chciałem tego. Zależało mi na tym, aby pod kątem prawnym spełnić wszelkie wymagania związane z biznesem fizjoterapetycznym. W wyborze przyświecały mi dwie rzeczy: Pod tym kątem JDG wypadała bardzo niekorzystnie. Jako student nie mogłem korzystać ze zwolnienia z ZUS. Jak się później okazało (w 2019 roku) nie obejmowała mnie również ulga dla młodych, czyli zwolnienie z podatku dochodowego dla osób poniżej 26. roku życia, osiągających przychody poniżej pierwszego progu podatkowego. Spółka z o. o. byłaby wiec optymalnym rozwiązaniem, gdyby nie (przynajmniej z pozoru) większa ilość formalności oraz droższa księgowość. Na tamten moment odrzuciłem więc tę opcję. Wpadły mi jednak w oko organizacje zwane inkubatorami przedsiębiorczości. I tak zaczęła się moja przygoda z fundacją Twój StartUp. W skrócie mechanizm prowadzenia działalności w inkubatorze wygląda w sposób następujący: przedsiębiorca płaci stałą opłatę miesięczną za przynależność do inkubatora (w moim przypadku było to 250zł/mies). W zamian za to może prowadzić swój „biznes” w ramach tej organizacji. Różnica polega na tym, że przedsiębiorca nie musi zakładać swojej działalności – tę prowadzi na zasadzie umowy zlecenia podpisywanej przez siebie z inkubatorem. Formalnie więc jest się pracownikiem, z tą różnicą, że cała reszta wygląda dokładnie tak samo. Samemu zdobywa się klientów, ustala godziny pracy, dba o marketing, ustala wynagrodzenie, wystawia się faktury. W ramach opłaty miesięcznej od organizacji dostaje się: Po rozważeniu za i przeciw wybrałem działalność w inkubatorze. Z perpektywy czasu wiem, że pomimo wyższych kosztów na początku, powinienem założyć spółkę oraz zatrudnić się w niej na umowę zlecenie. Dlaczego? O tym za chwilę, a teraz lista plusów i minusów bycia w inkubatorze. Plusy: Minusy jednak były. W początkowym etapie do przeżycia, jednak teraz już wiem, że bez nich rozwijałbym się jeszcze szybciej. Oto one: Dlaczego twierdzę, że spółka byłaby lepszym wyborem na tamten moment? Na pewno z powodu niezależności. Nie musiałbym prosić się o akceptację wszystkich przelewów, tracić czasu na częste wizyty w biurze fundacji, byłbym bardziej wiarygodny jako firma oraz szybciej załatwiałbym sprawy związane z IT. Tak czy inaczej, zaoszczędziłem dużo pieniędzy dzięki ulgom. Korzystałem z tego rozwiązania aż do początku 2021 roku (o tym w następnym wpisie). Dzięki temu rozwój mojej wiedzy stał się jeszcze szybszy, gdyż środki mogłem przeznaczyć na inwestycję w siebie. Dodatkowo zdobyłem w tym czasie dużą wiedzę na temat marketingu, zawiłości prawnych dotyczących podatków, ZUS, oszczędzania. Można zatem uznać ten czas za świetną lekcję i wstęp do bardziej poważnej działalności biznesowej. Lokal, dojazdy, przyjmowanie pacjentów Jak wspomniałem w poprzednim wpisie, moja działalność opierała się głównie na dojazdach. Zależało mi jednak, żeby mieć także miejsce, w którym mógłbym przyjmować pacjentów stacjonarnie. I takie miejsce znalazłem w gabinecie Michała Kaczmarka – Centrum Zdrowia Biegacza. Michał jest tą osobą, która wprowadziła mnie w świat fizjoterapii i osteopatii. Dzięki praktykom u niego zdobyłem punkt zaczepienia oraz podpisałem umowę podnajmu lokalu. Moja pierwsza lokalizacja mieściła się na mojej macierzystej uczelni – AWF Kraków. Początkowo w małym pomieszczeniu, w którym jednocześnie pracowało dwóch terapeutów, później w większym gabinecie na krytej pływalni, gdzie każdy z nas miał już swoje pomieszczenie. Zasady podnajmu były proste. Za każdego przyjętego, prywatnego pacjenta płaciłem 15zł. Przy czasie trwania wizyty wynoszącym 45min dawało to cenę za godzinę podnajmu w wysokości 20zł. Bardzo atrakcyjna oferta, tym bardziej, że w przypadku nieobecności pacjenta nie płaciłem nic. Dodatkowo od czasu do czasu przyjmowałem pacjentów z ramienia Michała, szczególnie sportowców klubu AWF Kraków, co stanowiło dodatkowe źródło dochodu. Tutaj rozliczaliśmy się na zasadzie 50/50. Nadal wykonywałem także wizyty domowe. Zarówno na terenie Bochni, jak i Krakowa. Procentowo w tym czasie domówki stanowiły ok. 40% mojej pracy, reszta odbywała się w gabinecie. Stanowiło to miłą odmianę – każdy, kto pracował z dojazdem wie, ile nerwów i energii kosztuje sam przejazd oraz ile czasu on zabiera. Marketing – w końcu na szerszą skalę! Po uzyskaniu prawa do wykonywania zawodu od razu ruszyłem z budową fanpage na facebooku oraz strony internetowej. Ta druga służyła mi początkowo jedynie za wizytówkę, gdzie pacjent mógł znaleźć wszelkie informacje na temat tego, jak się można do mnie umówić. Stworzyłem też od razu wizytówkę w google. Ze względu na pewne formalności nie mogłem ustawić adresu przy podnajmowanym gabinecie, stąd postawiłem ją jako firma dojazdowa, z przekierowaniem do strony internetowej, gdzie pacjent mógł znaleźć wszelkie potrzebne informacje. Dużą (jeśli nie największą) uwagę poświęciłem Facebookowi. Regularnie umieszczałem tutaj treści dotyczące różnych dolegliwości, dodatkowo zainwestowałem pierwsze, małe pieniądze w reklamę. Dzięki temu wyszedłem poza krąg poleceń tylko przez pocztę pantoflową, stałem się szerzej znany. Z perspektywy czasu widzę, że to były bardzo dobre kroki. Od samego początku budowałem pozycję w internecie, stając się coraz bardziej widocznym dla pacjentów. Tutaj mała rada dla wszystkich zaczynających swoją przygodę z mediami społecznościowymi. Często słyszę, że nie ma tak naprawdę sensu dodawać treści na temat dolegliwości czy sposobów leczenia, bo to już oklepane i wszyscy to robią. To bzdura! Świadomość społeczeństwa jest w niektórych kwestiach nadal niska i wymaga edukacji. Powtarzanie informacji, prezentowanie ich na swoich mediach społecznościowych nie tylko tworzy twój wizerunek jako specjalisty, ale również jest w stanie dotrzeć do nowych, nieświadomych osób. Nie potrzebujesz podbić całego internetu – skup się na swoich potencjalnych klientach. 🙂 Ze względu na zaangażowanie w podjęcie działań w internecie zdobywałem coraz więcej pacjentów, co przekładało się na moje dochody. No właśnie – jak ilość pacjentów i finanse w tym czasie? Dochody, koszty, finansowe założenia Rozpoczynając etap studiów zaocznych postawiłem sobie jasny cel – do ich