Dominik Tabor

Fizjoterapeuta, osteopata, przedsiębiorca, biegacz górski.

Z połączenia tych dziedzin powstaje moje życie. Chcę pokazać Ci jego kawałek!

7+ lata
doświadczenia

O mnie

Fizjoterapeuta i osteopata dzieci oraz dorosłych. Profesjonalny biegacz górski.

Sport – potrafi wynosić na szczyt i ściągać na dno. Jako zawodowy biegacz już od 2008 roku, niejeden raz przekonałem się o tym, jak wiele potrafi dać i odebrać.

Wiele razy, ze względu na kontuzje, sam stawałem się pacjentem. Proces fizjoterapii był dla mnie tak ciekawy, że już wtedy zdecydowałem, czym chcę się w życiu zajmować.

To wszystko doprowadziło mnie do miejsca, w którym sam zajmuję się fizjoterapią i osteopatią, a bazując na swoim bogatym doświadczeniu pomagam wielu pacjentom.

Nadal zawodowo zajmuję się bieganiem w górach, zdobywając medale Mistrzostw Polski, a upór i konsekwencja płynące z uprawiania sportu pomagają mi w rozwijaniu swojego biznesu.

Fizjoterapeuta i osteopata.

Praca z pacjentem to znacznie więcej, niż tylko mój zawód – nieustannie szkolę się i aktualizuję wiedzę, by jeszcze skuteczniej pomagać dzieciom i dorosłym w ich dolegliwościach.

Biegacz górski.

Jestem doświadczonym zawodnikiem, obecnie specjalizuję się w biegach górskich. Daje mi to zrozumienie sportu na wielu poziomach – od amatorskiego aż po zawodowy.

Przedsiębiorca.

Zarządzam dwoma placówkami fizjoterapii i osteopatii w Bochni i Krakowie. Angażuję się w innowacyjne projekty, dzięki czemu ciągle pobudzam rozwój biznesowy.

Ciągły rozwój to podstawa moich działań

Nieustannie aktualizuję swoją wiedzę uczestnicząc w szkoleniach w kraju i za granicą, a wielu przyjętych pacjentów wzbogaca mnie codziennie o cenne doświadczenie.

Dominik Tabor

Fizjoterapia i osteopatia w Krakowie i Bochni.
Konsultacje fizjoterapeuty online.

Zajmuję się fizjoterapią sportową, leczeniem bólu, osteopatią dorosłych i osteopatią pediatryczną. Spotkasz mnie w gabinecie w Krakowie i w Bochni. Prowadzę też konsultacje online – jeśli szukasz telerehbilitacji i zdalnej fizjoterapii, dobrze trafiłeś!

Zobacz, jak od środka wygląda moje życie na co dzień

Na blogu dzielę się przemyśleniami z gabinetu, relacjami z treningów i zawodów oraz poruszam tematy ważne dla zdrowia. Na pewno znajdziesz coś ciekawego dla siebie!

Dominik Tabor fizjoterapeuta osteopata
Biznes

Moja droga w tworzeniu biznesu – cz. II

Wrzesień roku 2017. Wracamy z Chorwacji, z naszych pierwszych, zagranicznych wakacji, na które odkładaliśmy środki długi czas. Wracam z odrobiną obawy – to dla mnie pierwszy miesiąc, w którym jestem „na swoim”. Zastanawiam się, czy będę miał pacjentów/klientów, zastanawiam się, jaką formę działalności wybrać, słowem – typowe rozterki początkującego przedsiębiorcy. Właśnie rozpoczyna się kilkuletni, najbardziej intensywny do tej pory w moim życiu czas. W tym wpisie omówię okres od zakończenia studiów licencjackich (2017 rok) do założenia spółki (przełom 2020/2021). JDG, spółka… a może inna forma? Jak wspomniałem przed chwilą, dużo czasu poświęcałem myśleniu i obliczaniu, jaka forma prowadzenia działalności będzie dla mnie najlepsza. Oczywiście, mógłbym próbować działać w „szarej strefie” ale szczerze mówiąc – nie chciałem tego. Zależało mi na tym, aby pod kątem prawnym spełnić wszelkie wymagania związane z biznesem fizjoterapetycznym. W wyborze przyświecały mi dwie rzeczy: Pod tym kątem JDG wypadała bardzo niekorzystnie. Jako student nie mogłem korzystać ze zwolnienia z ZUS. Jak się później okazało (w 2019 roku) nie obejmowała mnie również ulga dla młodych, czyli zwolnienie z podatku dochodowego dla osób poniżej 26. roku życia, osiągających przychody poniżej pierwszego progu podatkowego. Spółka z o. o. byłaby wiec optymalnym rozwiązaniem, gdyby nie (przynajmniej z pozoru) większa ilość formalności oraz droższa księgowość. Na tamten moment odrzuciłem więc tę opcję. Wpadły mi jednak w oko organizacje zwane inkubatorami przedsiębiorczości. I tak zaczęła się moja przygoda z fundacją Twój StartUp. W skrócie mechanizm prowadzenia działalności w inkubatorze wygląda w sposób następujący: przedsiębiorca płaci stałą opłatę miesięczną za przynależność do inkubatora (w moim przypadku było to 250zł/mies). W zamian za to może prowadzić swój „biznes” w ramach tej organizacji. Różnica polega na tym, że przedsiębiorca nie musi zakładać swojej działalności – tę prowadzi na zasadzie umowy zlecenia podpisywanej przez siebie z inkubatorem. Formalnie więc jest się pracownikiem, z tą różnicą, że cała reszta wygląda dokładnie tak samo. Samemu zdobywa się klientów, ustala godziny pracy, dba o marketing, ustala wynagrodzenie, wystawia się faktury. W ramach opłaty miesięcznej od organizacji dostaje się: Po rozważeniu za i przeciw wybrałem działalność w inkubatorze. Z perpektywy czasu wiem, że pomimo wyższych kosztów na początku, powinienem założyć spółkę oraz zatrudnić się w niej na umowę zlecenie. Dlaczego? O tym za chwilę, a teraz lista plusów i minusów bycia w inkubatorze. Plusy: Minusy jednak były. W początkowym etapie do przeżycia, jednak teraz już wiem, że bez nich rozwijałbym się jeszcze szybciej. Oto one: Dlaczego twierdzę, że spółka byłaby lepszym wyborem na tamten moment? Na pewno z powodu niezależności. Nie musiałbym prosić się o akceptację wszystkich przelewów, tracić czasu na częste wizyty w biurze fundacji, byłbym bardziej wiarygodny jako firma oraz szybciej załatwiałbym sprawy związane z IT. Tak czy inaczej, zaoszczędziłem dużo pieniędzy dzięki ulgom. Korzystałem z tego rozwiązania aż do początku 2021 roku (o tym w następnym wpisie). Dzięki temu rozwój mojej wiedzy stał się jeszcze szybszy, gdyż środki mogłem przeznaczyć na inwestycję w siebie. Dodatkowo zdobyłem w tym czasie dużą wiedzę na temat marketingu, zawiłości prawnych dotyczących podatków, ZUS, oszczędzania. Można zatem uznać ten czas za świetną lekcję i wstęp do bardziej poważnej działalności biznesowej. Lokal, dojazdy, przyjmowanie pacjentów Jak wspomniałem w poprzednim wpisie, moja działalność opierała się głównie na dojazdach. Zależało mi jednak, żeby mieć także miejsce, w którym mógłbym przyjmować pacjentów stacjonarnie. I takie miejsce znalazłem w gabinecie Michała Kaczmarka – Centrum Zdrowia Biegacza. Michał jest tą osobą, która wprowadziła mnie w świat fizjoterapii i osteopatii. Dzięki praktykom u niego zdobyłem punkt zaczepienia oraz podpisałem umowę podnajmu lokalu. Moja pierwsza lokalizacja mieściła się na mojej macierzystej uczelni – AWF Kraków. Początkowo w małym pomieszczeniu, w którym jednocześnie pracowało dwóch terapeutów, później w większym gabinecie na krytej pływalni, gdzie każdy z nas miał już swoje pomieszczenie. Zasady podnajmu były proste. Za każdego przyjętego, prywatnego pacjenta płaciłem 15zł. Przy czasie trwania wizyty wynoszącym 45min dawało to cenę za godzinę podnajmu w wysokości 20zł. Bardzo atrakcyjna oferta, tym bardziej, że w przypadku nieobecności pacjenta nie płaciłem nic. Dodatkowo od czasu do czasu przyjmowałem pacjentów z ramienia Michała, szczególnie sportowców klubu AWF Kraków, co stanowiło dodatkowe źródło dochodu. Tutaj rozliczaliśmy się na zasadzie 50/50. Nadal wykonywałem także wizyty domowe. Zarówno na terenie Bochni, jak i Krakowa. Procentowo w tym czasie domówki stanowiły ok. 40% mojej pracy, reszta odbywała się w gabinecie. Stanowiło to miłą odmianę – każdy, kto pracował z dojazdem wie, ile nerwów i energii kosztuje sam przejazd oraz ile czasu on zabiera. Marketing – w końcu na szerszą skalę! Po uzyskaniu prawa do wykonywania zawodu od razu ruszyłem z budową fanpage na facebooku oraz strony internetowej. Ta druga służyła mi początkowo jedynie za wizytówkę, gdzie pacjent mógł znaleźć wszelkie informacje na temat tego, jak się można do mnie umówić. Stworzyłem też od razu wizytówkę w google. Ze względu na pewne formalności nie mogłem ustawić adresu przy podnajmowanym gabinecie, stąd postawiłem ją jako firma dojazdowa, z przekierowaniem do strony internetowej, gdzie pacjent mógł znaleźć wszelkie potrzebne informacje. Dużą (jeśli nie największą) uwagę poświęciłem Facebookowi. Regularnie umieszczałem tutaj treści dotyczące różnych dolegliwości, dodatkowo zainwestowałem pierwsze, małe pieniądze w reklamę. Dzięki temu wyszedłem poza krąg poleceń tylko przez pocztę pantoflową, stałem się szerzej znany. Z perspektywy czasu widzę, że to były bardzo dobre kroki. Od samego początku budowałem pozycję w internecie, stając się coraz bardziej widocznym dla pacjentów. Tutaj mała rada dla wszystkich zaczynających swoją przygodę z mediami społecznościowymi. Często słyszę, że nie ma tak naprawdę sensu dodawać treści na temat dolegliwości czy sposobów leczenia, bo to już oklepane i wszyscy to robią. To bzdura! Świadomość społeczeństwa jest w niektórych kwestiach nadal niska i wymaga edukacji. Powtarzanie informacji, prezentowanie ich na swoich mediach społecznościowych nie tylko tworzy twój wizerunek jako specjalisty, ale również jest w stanie dotrzeć do nowych, nieświadomych osób. Nie potrzebujesz podbić całego internetu – skup się na swoich potencjalnych klientach. 🙂 Ze względu na zaangażowanie w podjęcie działań w internecie zdobywałem coraz więcej pacjentów, co przekładało się na moje dochody. No właśnie – jak ilość pacjentów i finanse w tym czasie? Dochody, koszty, finansowe założenia Rozpoczynając etap studiów zaocznych postawiłem sobie jasny cel – do ich

Czytaj więcej »
Biznes

Moja droga w tworzeniu biznesu cz. I

Jest 7 grudnia 2015 roku. Ponury, śnieżny i zimny wieczór w Krakowie. Właśnie wsiadam do tramwaju z wielką torbą na ramieniu, w której mam stół do masażu. Jadę do pierwszego klienta, który zgłosił się do mnie dzień wcześniej. Jeszcze tego nie wiem, ale w tym momencie zaczyna się moja wielka przygoda z przedsiębiorczością i rozwojem biznesu. Zapraszam Cię na cykl wpisów o mojej drodze biznesowej. W kilku wpisach pokażę Ci, jak zaczynałem od zera, skąd brałem fundusze, jak się szkoliłem, jakie błędy popełniałem. Wszystko szczerze, bez cukierkowości i cudownych historii – pokażę Ci, jak wyglądała (i nadal wygląda) ciężka, niejednokrotnie stresująca, ale koniec końców warta całego włożonego wysiłku droga mojego rozwoju jako przedsiębiorcy. Podróż przez tą historię podzielimy na pewne etapy: początki, przed zdobyciem tytułu fizjoterapeuty, rozwój w trakcie drugiego stopnia studiów oraz wydarzenia po ich zakończeniu. Wierzę, że pomoże Ci to, drogi czytelniku, wyciągnąć pewne lekcje i wnioski niezależnie od tego, na jakim etapie obecnie się znajdujesz. Moje początki Idąc na studia przyznam szczerze – od początku chciałem pracować indywidualnie z pacjentem. Sam w końcu często przebywałem w prywatnych gabinetach, lecząc swoje kontuzje. Fizjoterapii w ramach NFZ doświadczyłem jedynie raz – wystarczyło, abym zobaczył, jak ogromna różnica jest pomiędzy opieką prywatną a państwową. Jednak skąd u mnie w ogóle żyłka przedsiębiorcy? Szczerze mówiąc – nie wiem! Nikt z mojego bliskiego otoczenia nie prowadził biznesu, moi rodzice są nauczycielami, duża część moich krewnych również pracowała w oświacie. Nie miałem kompletnie żadnej styczności z prowadzeniem firmy, żadnego doświadczenia, żadnej wiedzy. Mimo to, w jakiś sposób urzekła mnie wizja bycia swoim szefem i zapewniania bytu sobie samemu. Może odpowiadała za to wrodzona chęć rywalizacji nabyta w sporcie? Może niezależność, którą zawsze ceniłem? Może chęć udowodnienia sobie, że poradzę sobie sam? Zapewne wszystko po trochu. Wracając jednak do początków. Po upływie wielu lat zauważyłem, jak wielkie szczęście miałem, doświadczając już w młodym wieku kontuzji, które (jak niejednokrotnie wspominałem) poprowadziły mnie na drogę rozwoju w fizjoterapii i osteopatii. Tak naprawdę od 14 roku życia wiedziałem, co będę w życiu robił. W rozwoju w tej dziedzinie była to wielka pomoc. Już w tym czasie zacząłem interesować się anatomią, leczeniem ruchem, terapią manualną – chłonąłem strony internetowe i materiały na ten temat jak gąbka. Dzięki tej wiedzy, nabywanej samodzielnie, jeżdżąc na zgrupowania zdarzało mi się wykonywać proste terapie potrzebującym kolegom, kleić tejpy, rozmasowywać nogi po treningach. Oczywiście nie zarobkowo, ale ten etap dał mi pierwsze (zapewne przypadkowe) sukcesy terapeutyczne i odczucie spełnienia. W rezultacie, idąc na studia miałem już sporą wiedzę na temat tego, jak pracują fizjoterapeuci, a w połączeniu z doświadczeniem bycia pacjentem wiedza ta pomogła mi lepiej zrozumieć, czego chce i oczekuje osoba poddawana zabiegowi. Dlatego, po moich pierwszych praktykach oraz po nauczeniu się masażu klasycznego zapragnąłem postawić swoje pierwsze kroki w pracy indywidualnej z pacjentem. Nie posługiwałem się oczywiście tytułem fizjoterapeuty, a raczej oferowałem usługi z zakresu masażu. Zanim jednak zdecydowałem się na jakiekolwiek ogłoszenia i reklamy, chłonąłem wiedzę z wielu źródeł. Oglądałem filmy na YouTube, czytałem książki, czasopisma, badania, podręczniki. Ten etap uważam za bardzo istotny – nie miałem w końcu zbyt dużych środków pieniężnych, by inwestować w kursy czy też reklamę. Postawiłem więc na inwestycję czasu i energii w kształcenie. A co z pieniędzmi? Jak zapewne wiesz, nawet największe chęci nie wystarczą, żeby rozwój był trwały i dynamiczny. Do rozwoju jakiejkolwiek działalności potrzebne są pieniądze. Nie pochodzę z bardzo zamożnej rodziny. Nie odziedziczyłem fortuny, nie wygrałem w lotka. Miałem jednak poczucie, że chcę pracować i zarabiać pieniądze. Zdając sobie sprawę z tego, iż na studiach będę ponosił wydatki, po maturze zdecydowałem się pójść do pracy. Aby nie rozpoczynać kolejnej, długiej (choć naprawdę ciekawej) opowieści o tym, co robiłem w przed studiami oraz w ich trakcie, wypiszę listę prac, które wykonywałem, by zdobywać fundusze: Dodatkowo od drugiego roku studiów, z racji na osiągnięcia sportowe, otrzymywałem stypendium sportowe. W okresie nauki mieszkanie pomagali opłacać mi rodzice, dzięki czemu odciążyli mój budżet. Dodatkowo, od czasu do czasu wygrywałem nagrody w zawodach. Pieniężne odkładałem, niepieniężne starałem się spieniężyć. 😉 Jak widzicie, pracy się nie bałem, niekoniecznie związanej z przyszłym zawodem. Zarobione środki w części odkładałem, po części używałem ich do pokrycia codziennych potrzeb. Przez cały czas studiów nadal byłem czynnym zawodnikiem, w co również inwestowałem część zdobytych środków. Moim celem był jednak ciągły rozwój, więc grosz do grosza budowałem swoje oszczędności. Nie były to duże kwoty, żyłem jednak bardzo oszczędnie. Nie imprezowałem dużo, część roku spędzałem na zgrupowaniach, co redukowało koszty wyżywienia. Pierwsze kroki Stół do masażu pomogli zakupić mi rodzice. Wtedy również zacząłem intensywnie myśleć, jak nie tylko wykorzystywać stół do nauki, ale również korzystać z jego posiadania. I tak powstał pomysł, by ogłaszać się jako masażysta. Pierwsze ogłoszenie zamieściłem w serwisie gumtree oraz Olx. Były to czasy, w których naprawdę dało się zdobyć tam klientów. 😀 Na efekty nie czekałem długo – już na dwa dni po umieszczeniu ogłoszenia zgłosił się do mnie pierwszy zainteresowany. Usługa, którą zamówił klient, to masaż relaksacyjny całego ciała. Czas trwania – 90min, cena (o zgrozo) 80zł, wliczając w to dojazd. Przez najbliższe kilka miesięcy od tego grudniowego wieczora pracy tego typu nie wykonywałem wiele – maksymalnie było to kilka zleceń miesięcznie. Trzeba jednak pamiętać, że jednocześnie studiowałem w trybie dziennym, trenowałem oraz (po prostu) żyłem studenckim życiem. Z perspektywy czasu oceniam, że na wczesnym etapie popełniłem znaczący błąd – bardzo nisko wyceniałem swoje usługi i czas pracy. Kompletnie nie zbadałem rynku, nie zorientowałem się, jakie stawki oferują inni masażyści. Po prostu chciałem ceną przyciągnąć klientów. Dosyć szybko jednak przekonałem się, że ilość poświęcanej na pracę i dojazdy energii (chociaż zdarzały się również sytuacje, w których znajomi przychodzili do mnie) jest znacznie więcej warta, niż moja stawka, wynosząca zazwyczaj 50zł/h pracy. Strategia przyciągania niską ceną klientów na takie usługi jednak nie sprawdzała się zbyt dobrze. Osoby poszukujące taniego masażu zazwyczaj nie wracały, ani nie polecały mnie dalej. Na przestrzeni czasu zdałem sobie sprawę z tej zależności i (z duszą na ramieniu) podniosłem ceny. Niewiele – do 80zł/h pracy. Wystarczyło to jednak, by odsiać osoby poszukujące okazji, a

Czytaj więcej »
Bieganie

Siła psychiki, czyli rekord trasy GPK 23km moimi oczami

Na końcowy wynik sportowy składa się wiele elementów, niekoniecznie widocznych dla zewnętrznego obserwatora na pierwszy rzut oka. Nie inaczej było w tym przypadku. Wiele osób było zaskoczonych czasem uzyskanym przeze mnie na trasie Hardej Dwudziestki Trójki w takich warunkach. Szczerze przyznam – ja też. 😁 Po głębszej analizie doszedłem jednak do wniosku, że nie mam być czym zaskoczony.

Czytaj więcej »